niedziela, 20 października 2013

Ból jednoczy, blizny uczą milczenia


"  Gdy zobaczysz w jej oczach łzy nie pytaj dlaczego,
   bo i tak Cię okłamie.
   Ale bądź przy niej i oboje milczcie. 
   Dla niej cisza, to lekarstwo.
   Gdy zobaczysz jej pocięta rękę nie pytaj jak to się stało,
   bo i tak Ci nie powie prawdy.
   Bo ona jestem inna. 
   Ma swój własny świat. 
   Zamyka w sobie ból. 
   Chce go udusić, a potem wypłakać.
   Cały czas z nim walczy.
   Nie umie się zwierzać, bo bardzo ją to boli.
   Wszyscy mają ją za zakręconą dziewczynę, która cały czas się śmieje. 
   Ale ona się śmieje, żeby nie płakać.
   Gdy popatrzysz w głąb jej oczu, poznasz prawdę.
   Tylko tak możesz zobaczyć, co czuje... "





               Pozory mylą, cholernie mylą.. Możesz siedzieć obok drugiej osoby i być stuprocentowo pewnym, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Uśmiecha się, jest pewna siebie i doskonale sobie radzi z tym całym bałaganem. Ale nagle przecierasz oczy, bo nie możesz uwierzyć, widząc tą na pozór cholernie twardą osobę, która nie nadąża z wycieraniem lecących po policzku łez. W jednej sekundzie radośnie śmieje się ze świata, a w następnej cały ten świat rozwala jej na pozór spokojne wnętrze, które tak na prawdę od dawna nie było stabilne. Jak chmury, które powoli zbierają się by wybuchnąć w postaci błyskawic i grzmotów, tak samo my gromadzimy uczucia w sobie, nie dając im ujścia, aż w końcu same wyciskają nas jak przesiąkniętą gąbkę. Wydaje wam się, że to świat sprawia te wszystkie problemy, że to on jest winny temu, iż my tak bardzo cierpimy. Na drugim miejscu stawiacie Boga, bowiem ktoś musiał dać początek życia, które nie koniecznie jest kolorowe bo już na starcie jest się na przegranej pozycji. Następna jest rodzina, której tak samo wy nie rozumiecie jak i oni was. Winni są ludzie, którzy nie potrafią odnaleźć wewnętrznego spokoju, którzy nie potrafią się wyciszyć. Przecież cisza może zdziałać cuda? Zatrzyma kumulujące się nieprzyzwoite słowa, które stuprocentowo uderzą w czuły punkt drugiej osoby.To ona pozwala nam na przemyślenie wielu spraw. Niestety są właśnie tacy, którzy czerpią z życia ile tylko się da, nie zważając na osoby, które blokują dalszą drogę, bowiem potrzebują waszej pomocy. Odpychacie ich, zadeptujecie - mamy szczęście, więc po co nam ktoś, kto nigdy nie zaznał takiego uczucia? Nie zdajecie sobie jednocześnie sprawy z tego, że kiedyś to wy będziecie stać na miejscu tej osoby. Gdy wypuści ostatni dech z piersi, zamknie przemęczone oczy i ten ostatni raz pozwoli spłynąć łzie by na zawsze zapomnieć, że kiedyś to była jej rutyna dnia. Ona odejdzie, a za nią pójdą następni.. Bawicie się uczuciami innych, nawet tych, na których wam zależy. Udajecie, że ich nawet nie zauważacie, nie zważając na to czy ich ranicie. Nie obchodzą was ich uczucia, nie interesuje was to co czują... Dlaczego dopiero gdy odchodzą zdajecie sobie sprawę z tego, co w nich najbardziej kochaliście. Przyjaciele ? Są tylko po to aby przyzwyczaić, oswoić by następnie zniszczyć. Nigdy nie przypuszczałam, że można tak bardzo na kimś polegać.. Nie zdawałam sobie sprawy, że na kimś może aż tak zależeć. Zaufałam ten ostatni raz, na nowo dowiadując się jak twarda jest podłoga. Dzisiaj nadal wyciągam dłoń, by złapać powietrze - dławię się tym wszystkim, czy dla mnie nie ma ratunku ? Racjonalną odpowiedzą jest iż dla każdego jest deska ratunkowa, niestety gdy ktoś ten enty raz oczekuje na nią, gdy ktoś ten enty raz wędruje po nią nie znajdując jej - ma dosyć. Najzwyklejsze czynności przerastają go, nie potrafi spojrzeć na siebie, wini samego siebie, a przecież
to on został kozłem ofiarnym. Coraz głębiej uciska zęby na dolnej wardze, z której sączy się krew - odczuwa ból, ale mniejszy od tego, który zadała mu niegdyś bliska osoba. Kolejną noc pod rząd płacze, wstając rano z przekrwionymi oczami - niestety nikt tego nie zauważa, pomyśli, że może zawiało mu je? Zaczyna samookaleczenie się, daje mu to tymczasową ulgę, jednak i dla niego wieczory są najgorsze.. Co by było, gdyby twarz człowieka mogła dokładnie wyrazić całe wewnętrzne cierpienie? Gdyby zobiektywizowała się w akcie ekspresji, cała wewnętrzna męka? Czy moglibyśmy jeszcze rozmawiać ze sobą? Czy nie musielibyśmy wówczas mówić, zakrywając rękoma twarz? Życie byłoby praktycznie niemożliwe, gdyby owa nieskończoność odczuć, jaką w sobie nosimy - uzewnętrzniała się w rysach twarzy. Nikt nie miałby już odwagi przejrzeć się w lustrze, bo w groteskowym i tragicznym zarazem wizerunku twarzy stapiałyby się w jedno plamy i wstęgi krwi, rany co nigdy się nie zabliźniają i strugi łez, co nigdy nie będą powstrzymane.
    Tak bardzo boję się rano wstać, boję się dnia - codziennie  boję się otworzyć oczy, ze strachu przed świtem, zupełnie nie wiem, co zrobić z nadchodzącym dniem. No nie mogę. Mam niby jakieś obowiązki, a przecież – pustka, jakby zupełnie nie miało znaczenia czy wstanę czy nie wstanę, czy zrobię coś, czy nie zrobię. Higiena, jedzenie, praca, szkoła, proszki, sen. Tak na prawdę nigdzie nie jesteśmy bardziej samotni, niż leżąc w łóżku u naszymi tajemnicami i wewnętrznym głosem, którym żegnamy lub przeklinamy mijający dzień. Zniekształcony obraz rzeczywistości zamknął mnie w gamie masek jakie codzienne zakładam. Gram miłości - tyle potrzebuję, by móc wyrwać się z tego teatru sztucznych uśmiechów i niekończącego się smutku. Oddałam im najlepszą cząstkę siebie i gdy odeszli już nic nie było takie samo. Oczy wilgotniały, coraz częściej z warg sączyła się brunatna krew, a wieczory z dnia na dzień stawały się coraz bardziej samotne. Pozostawili po sobie echo wspólnie spędzonych, szczęśliwych dni. Ich tętnica pompowała krew dla moje serca, więc jak ono ma teraz bić, skoro nie czuję ich obok siebie? Mogę zapukać do waszego domu, z własnym sercem na dłoni, które tęsknota do was mi je wyrwała. Kawałek po kawałku, z większym bólem niż wy sami zadawaliście każdego dnia. Może nie otworzycie, a wtedy zostawię je na wycieraczce. Możecie je podnieść i włożyć między żebra, albo zdeptać i pozbyć się jak zrobiliście to dotychczas. Wówczas znowu nastaną puste wieczory, które przepełnione są rozdrapywaniem niedawno zagojonych ran. Zamykasz się w zaciszu czterech ścian i masz dosyć życia, bo przecież nikt cię tutaj nie potrzebuje. Słoneczne promienie, które przeszywają twój pokój denerwują cię tak bardzo, że po chwili nikną one pod czarną zasłoną. Siadasz w kącie, podkulasz nogi obejmując je jednocześnie trzęsącymi się dłońmi i wykonujesz czynność, która daje ci ukojenie - mianowicie jest to płacz. Łza za łzą spływa po twoich obolałych nogach, zostawiając prostą linią spływu, ślad, który wskazuje kolejną denną historię z twojego życia. Głowa pęka z nadmiaru myśli, po raz kolejny wyciągasz białą flagę, może jest to ostatnia rzecz jaką uczynisz? Kto by pomyślał, że upadniesz przez ludzkie ciosy. Trafiły w sedno, w uczucie, które narastało każdego dnia - rosło do momentu aż pękło. Powracają starzy przyjaciele - ostrza, które jako jedyne dają ukojenie, kartka papieru, która służy jako mroczny pamiętnik. To właśnie w nim zapisujesz wszystkie złe emocje, orientując się, że jest już zapełniony. Rzucasz nim w kąt, bo po co ci on, skoro nie ma w nim miejsca na najmniejsze, najkrótsze słówko. Zobacz jakie to dziwne. Podobno ludzie są odporni na ból, smutek a nie potrafią odróżnić człowieka szczęśliwego od przygnębionego. Nie zauważają ran, blizn, wyschniętych na policzkach śladów po litrach łez. Oni nic nie widzą. Po prostu człowiek chce widzieć to co dobre, to co jego nie dotknie i nie zabije. Powiedz mi, że ta rasa, która “podobno zmienia świat” nie jest samolubna, no powiedz…